Nie mam w tym roku szczęścia do pogody. Oj nie mam. Biebrza – deszcz. Sandomierz – deszcz. Nie inaczej było w Gdańsku, podczas mojego pobytu na Wyspie Sobieszewskiej. Pojechałem tam w pierwszych dniach września. Pierwsze dwa dni, przeznaczyłem na zwiedzanie wyspy, a w zasadzie Rezerwatu Ptasi Raj. Ostatni dzień to zwiedzanie gdańskiego Starego Miasta.
Tym razem moim środkiem lokomocji był pociąg. Specjalny, uruchomiony na okres wakacyjny przez Koleje Mazowieckie, pociąg “Słoneczny”. Deszcz postanowił wprawić mnie w ponury nastrój jeszcze podczas postoju na stacji Warszawa Zachodnia. Zaczęło lać i padało do samego Gdańska. Podczas prawie czterogodzinnej podróży widziałem więcej drapoli niż przez cały ten rok. Przeważały myszołowy i pustułki. Również ssaki dopisały. Przez okno w pociągu widziałem kilkanaście sztuk saren i kilka jeleni. Kiedy wysiadłem w Gdańsku, pogoda na chwilę poprawiła się. Gdy dojechałem do miejsca mojego noclegu, znowu zaczęło podać. Przyjąłem taki stan rzeczy na klatę. Rozpakowałem się, pojechałem po zakupy na czas pobytu.
Dom, w którym wynajmowałem pokój, stoi tuż przy Martwej Wiśle. Gdyby nie paskudna pogoda, miałbym ładny widok na rzekę. A tak, nawet nie chciało się mi wychodzić na taras. Zjadłem obiad i postanowiłem przejść się nad morze.
Wrzesień to tutaj czas poza sezonem, więc na ulicy pustki, na brzegu tylko nieliczni wędkarze, którzy nie bali się paskudnej aury. Nie lubię tłumów, więc ten termin wybrałem sobie z premedytacją. Z resztą przyjechałem tutaj w konkretnym, ptasim celu. Chciałem ponownie spotkać biegusa zmiennego, a być może inne gatunki migrujących ptaków, ale czy osiągnąłem zamierzony cel, dowiedzie się w odpowiednim czasie.
Szedłem najpierw wzdłuż Martwej Wisły, następnie odbiłem w ulicę Sobieszewską. Dalej przeszedłem kilkaset metrów asfaltową drogą przez las, by potem wejść na leśną ścieżkę, która zaprowadziła mnie nad morze, które najpierw usłyszałem, a potem zobaczyłem.
Podczas wędrówki przez las, przestało padać. Jednak kiedy tylko stanąłem na plaży, od strony morza wiatr przywiał deszcz. Nie powiem, wkurzyłem się trochę. Ale postanowiłem się nie dawać paskudnej pogodzie. Kaptur na głowę, pokrowiec na plecak i aparat, i szedłem dalej przed siebie. Na plaży pustki, jeśli nie liczyć dwóch osób. Ptaków również nie było zbyt wiele. Jedynie kilkanaście sztuk mew śmieszek i srebrzystych, które zaraz i tak odleciały.
Postanowiłem trochę przejść się po plaży. Pierwotnie chciałem dojść do granicy rezerwatu, czyli do znaku, który możecie zobaczyć na tytułowym zdjęciu. Jednak po kilkunastu metrach postanowiłem dać za wygraną. Co raz mocniej padało i dzień zbliżał się ku końcowi, a nie uśmiechała się mi powrotna wędrówka, po ciemku, przez nieznany las.
Kiedy dochodziłem do mojej kwatery, było już całkowicie ciemno, a deszcz rozpadał się na dobre. Tak skończył się pierwszy dzień pobytu na Wyspie Sobieszewskiej. Więcej niebawem.