Szymbark to wieś w gminie Stężyca, w powiecie kartuskim. Niby nie było w tej miejscowości nic niezwykłego, gdyby nie Centrum Edukacji i Promocji Regionu, które dla zwiedzających posiada nie lada atrakcje.
O tym miejscu dowiedzieliśmy się od siostry Kaliny, która była tam dzień przed naszym przyjazdem na Kaszuby. Wybraliśmy się do Szymbarku popołudniu drugiego dnia naszego pobytu.
Wybraliśmy się w około 20-kilometrową drogę. Oczywiście mimo nawigacji w telefonie komórkowej musieliśmy zabłądzić. Stało się tak, bowiem wtedy nie znaliśmy dokładnej centrum, wiedzieliśmy tylko, że znajduje się w miejscowości Szymbark. Pobłądzili po okolicy, ale w końcu dojechali na miejsce. Wg serwisu mapy.google.pl do Centrum można dojechać na dwa sposoby.
Podeszliśmy pod bramę Centrum i zakupiliśmy bilety w cenie 15 zł od osoby (za parking trzeba zapłacić 5 zł za samochód osobowy, więcej informacji pod linkiem).
Jako że przyjechaliśmy dwie godziny przed zamknięciem musieliśmy się spieszyć ze zwiedzaniem, ale udało się nam zwiedzić zdecydowaną większość Centrum. Ale po kolei…
Spis treści
Statua Światowida Kaszubskiego
Statua Światowida Kaszubskiego znajduje się zaraz za bramą, w centralnym miejscu placu, na przeciwko ogromnego kufra i Domu Harcerza, którego nie zwiedzaliśmy.
Światowid był najwyższym bóstwem Słowian, tak jak Zeus dla starożytnych Greków. Jego świątynia znajdowała się na wyspie Rugii (która obecnie należy do Niemiec i jest największą wyspą tego kraju, znajduje się w południowo-zachodniej części Bałtyku). Kult Świętowita (lub Świętowida, Swantowida) znany był także na Pomorzu, a wedle badań, sianowskie sanktuarium powstało właśnie w miejscu kultu tego bóstwa, któremu cześć oddawano szczególnie w czasie letniego przesilenia, a więc 23 czerwca.
Statua w Szymbarku zawiera symboliczne odniesienie do religijności, pracowitości, uporu i patriotyzmu Kaszubów.
Najdłuższa deska na świecie
W szymbarskim centrum znajduje się najdłuższa deska na świecie, która powstała z jednego pnia 120-letniej daglezji, która rosła w jednym z kaszubskich lasów. Owa deska mierzy 46 metrów i 53 centymetrów, a także została odnotowana w światowej księdze Guinnessa, w kategorii Najdłuższa Deska Świata.
Na uroczystościach cięcia i mierzenia deski obecny był między innymi były prezydent RP Lech Wałęsa, który osobiście dokonał ostatniego, symbolicznego cięcia.
Warto wspomnieć, że poprzedni rekord padł również w Szymbarku. Poprzednia najdłuższa deska na świecie mierzyła 36 metrów i 83 centymetrów.
Deska wywarła na nas wielkie wrażenie, bowiem nie codziennie można zobaczyć tak długa deskę i to jeszcze pochodzącą z jednego pnia drzewa.
Stół noblisty
W tym samym pomieszczeniu, w którym znajduje się najdłuższa deska na świecie, stoi Stół Noblisty, który został wykonany na pamiątkę przyznania Pokojowej Nagrody Nobla dla Lecha Wałęsy. Stół jest długi na 35 metrów, czyli prawie tyle samo co pierwsza rekordowa deska. Jest on najdłuższym stołem świata, który został wykonany z jednego kawałka drewna. Jednorazowo może przy nim usiąść aż 230 osób. Jego waga jest również imponująca, bowiem wynosi aż 6 ton.
Ciekawostką jest fakt, iż co roku, 6 grudnia, przy stole spotykają się Mikołaje z całej Polski i z zagranicy.
Idąc dalej przeszliśmy przez Muzeum Gospodarstwa Domowego, w którym wystawione są różnego rodzaju narzędzia ciesielskie, kołodziejskie, rolnicze, furmańskie, medyczne i gospodarstwa domowego z okresu od XVIII wieku, do wybuchu II wojny światowej.
Dom Sybiraka i model łagru
Jest to prawdziwy dom, który został sprowadzony spod Irkucka i na nowo złożony w Szymbarku. Budynek przebył ponad 8000 km. Dom Sybiraka jest darem od Polaków mieszkających na Syberii. Chcieli oni, aby stanął on na Kaszubach, skąd pochodzą konfederaci barscy – żołnierze marszałka Michała Lniskiego i posła na Sejm Rzeczypospolitej Józefa Wybickiego, obrońcy Wawelu w roku 1772, jedni z pierwszych w historii Polski zesłańców syberyjskich.
Schodząc do tego budynku możemy się przekonać na własne oczy, w jakich warunkach przyszło żyć polskim zesłańcom, którzy gotowi byli oddać wszystko co najcenniejsze za Polskę.
Obok domu, wśród brzóz, znajduje model sowieckiego łagru, który został zbudowany według schematu narysowanego przez grupę Borowiczan, powojennych zesłańców Armii Krajowej. W takim obiekcie mieściły się 144 osoby. Na jedną przypadało zaledwie 1,5 deski do spania.
Lokomotywa
Idąc dalej, zgodnie z kierunkiem zwiedzania, doszliśmy do lokomotywy z wagonami towarowymi, którymi setki Polaków zostały przewiezione na Syberię. Taka podróż trwała zazwyczaj kilka miesięcy. W jednym wagonie jechało przeważnie 50 osób, które miały “na wyposażeniu” tylko piec i otwór w podłodze, do załatwiania potrzeb fizjologicznych.
Obok pociągu, umieszczono w różnych miejscach tablice z nazwami miejsc, do których wywożono Polaków oraz tych, w których ich mordowano: Kazachstan, Irkuck, Katyń.
Historia pewnego Wojtka
Tuż obok lokomotywy, na środku stawu, stoi figura niedźwiedzia Wojtka, który został adoptowany przez żołnierzy 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii w 2 Korpusie Polskim dowodzonym przez gen. Andersa.
8 kwietnia 1942 roku, wspomniani żołnierze 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii, odkupili niedźwiedzia od małego chłopca, który znalazł go w jaskini, po tym jak myśliwi zabili matkę misia. Zaopiekowała się nim Irena Bokiewicz. Kapral Prendysz osobiście pilnował karmienie niedźwiadka, trzymając go na kolanach. Miś wypił butelkę duszkiem, po czym wtulił się w kaprala i zasnął. Kapral Prendysz nadał niedźwiadkowi imię Wojtek.
Gdy Wojtek urósł zaczął być uciążliwy dla uchodźców w obozie w Teheranie . Opiekunowie postanowili podarować niedźwiedzia generałowi Borucie-Spiechowiczowi. Niedźwiedź został wpisany na listę żołnierzy, w stopniu szeregowego.
Wojtek jeździł w szoferce razem z żołnierzami, dopóki pozwalały na to jego rozmiary. Bardzo lubił ludzi. Był wobec nich uległy. Jego ulubioną zabawą były zapasy. Zawsze wygrywał, dzięki swojej posturze (2 metry wzrostu i 250 kg wagi), jednak nikomu nigdy nie zrobił krzywdy.
Z czasem zaczął pracować jak inni żołnierze. Chodził na warty, pilnował obozu i sprzętu. Pewnego razu nawet złapał arabskiego szpiega, który zaskoczył go w łaźni, gdzie regularnie brał prysznic.
Wojtek przeszedł cały szlak bojowy od Iranu, prze Irak, Syrię, Palestynę aż do Egiptu. Na początku 1944 roku, udał się drogą morską wraz z żołnierzami do Włoch statkiem MS Batory, gdzie mieli dołączyć do kompanii włoskiej.
Po przybyciu do Włoch Polacy dołączyli do bitwy pod Monte Cassino. Z powodu trudnych warunków terenowych, żołnierze musieli ręcznie przenosić pociski artyleryjskie. W pewnym momencie niedźwiedź podszedł do ciężarówki i wyciągnął łapy do żołnierza, który podawał skrzynie z amunicją. Gdy ten ochłonął z zaskoczenia, podał Wojtkowi skrzynię, którą ten bez wysiłku przeniósł idąc na dwóch łapach na stanowisko, po czym wrócił do ciężarówki po kolejną partię. Do końca walk, Wojtek pomagał swoim opiekunom w rozładunku.
Jeden z żołnierzy widząc Wojtka noszącego skrzynie naszkicował na kartce papieru postać niedźwiedzia niosącego pocisk. Ten obrazek stał się symbolem 22. Kompanii.
Po zakończeniu wojny 22. Kompania została przeniesiona do Glasgow w Szkocji. Po demobilizacji Wojtek trafił do ZOO, w którym jednak nie mógł znaleźć sobie miejsca. Czasami odwiedzali go koledzy z wojska, którzy ku zdumieniu Brytyjczyków, bez obawy przechodzili ogrodzenie i rozpoczynali jego ulubioną zabawę, czyli zapasy. Koniec braterskiej „walki” zawsze wieńczony był jedną, albo i dwiema butelkami piwa.
Lata mijały. Wojtek markotniał, bowiem co raz rzadziej był odwiedzany przez kolegów. Stał się cichy i ospały. Z letargu budził się tylko wtedy, gdy słyszał język polski. Zmarł w grudniu 1963 roku, przeżywszy 22 lata.
Na tym kończy się historia niedźwiedzia, który brał udział w II wojnie światowej. Nie jest to jednak jedyny przypadek, kiedy polskim żołnierzom towarzyszył niedźwiedź. Słyszeliście może o niedźwiedzicy Baśce? Nie? To opowiem wam tą historię innym razem ;), jak nadarzy się okazja, bo i tak za daleko odpłynąłem od tematu wpisu. Historię Wojtka zaczerpnąłem z tej strony.
Niżej film dokumentalny o niedźwiedziu, kapralu Wojtku.
Dom Trapera Kaszubskiego z Kanady
Zostawiliśmy figurę niedźwiedzia Wojtka za sobą i doszliśmy do kolejnego obiektu. Jest nim Dom Trapera Kaszubskiego, który został sprowadzony z Kanady.
Jest to drewniana chata, która została zbudowana przez pradziadów Edda Chippiora – Marianna i Augusta Szczypiorów z Sierakowic, którzy do Kanady wyjechali w 1858 roku i osiedlili się w prowincji Ontario.
Po prawej stronie chaty znajduje się kamień, na którym wypisano historię Kaszubów, którzy postanowili szukać lepszego życia w Kanadzie oraz stoi, wbity w ziemię, drewniany krzyż. Po lewej stronie zaś rośnie klon kanadyjski, którego liść znajduje się na fladze tego państwa. Drzewo to zostało posadzone przez Lecha Wałęsę i ambasadora Kanady w Polsce Davida Prestona oraz senatora K. Klejnę w dniu 15 sierpnia 2009 roku.
W sąsiedniej drewnianej chatce, także z Kanady, mieści się Deklaracja “Przyrzekam Zawsze” oraz odciski dłoni tych, którzy złożyli przyrzeczenie.
Za chatą znajduje się staw, na brzegu którego umieszczono 100 kamiennych płyt, na których wzorem z przodków z Kanady wyryto nazwiska ważnych dla Pomorza rodów.
Bunkier Gryfa Pomorskiego
Następnym miejscem, który zwiedziliśmy była replika bunkra, który należał w czasie okupacji do Tajnej Organizacji Wojskowej Gryf Pomorski.
Do bunkra prowadzi tunel, który jak pisze właściciel Centrum na swojej stronie internetowej “na tyle niski, by zwiedzający mógł się pokłonić bohaterom tamtych czasów… “.
W środku zgromadzono wiele oryginalnych elementów wyposażenia oraz osobistych pamiątek, które ofiarowali gryfowcy. Bunkier może pomieścić 60 osób. Na ścianach powieszono wiele fotografii i informacji na temat Gryfu i jego członków.
Bardzo lubię takie miejsca. Być może, że od najmłodszych lat miałem do czynienia z miejscami, w których historię można dosłownie dotknąć. W końcu wychowałem się w obrębie modlińskiej twierdzy, gdzie spędziłem długie godziny na poznawaniu historii z praktycznej strony.
Dom, który stanął na głowie
Na koniec zostawiliśmy sobie tytułowy dom, który stanął na głowie, a raczej na dachu. W środku również wszystko jest do góry nogami. Gdy weszliśmy do środka poczuliśmy się jak byśmy wypili szybkim tempem pół litra wódki. Pobyt w środku powoduje zaburzenia zmysłu równowagi, z trudnością stawialiśmy kroki. Tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć na własnej skórze.
Wizyta w domu do góry nogami była naszym ostatnim przystankiem podczas zwiedzania Szymbarku. Przyjechaliśmy późno i nie zdążyliśmy zwiedzić wszystkich obiektów, które są dostępne. Dzięki temu, jeszcze raz odwiedzimy Szymbark, gdy tylko znowu zawitamy na Kaszuby.
A może Wy byliście w Szymbarku? Jeśli tak, to podzielcie się swoimi wrażeniami w komentarzach.
w domu do góry nogami może się ulać, ale wrażenia niezapomniane